Nie.
Cześć, ja żyję. Jeszcze.
Nie chciało mi się obrabiać zdjęcia. Ostatni mało co mi się chce. Kiedy przychodzę do domu mam ochotę zwinąć się w kłębek i spać. I najelpiej obudzić się o 22 i pójść dalej spać. Mam serdecznie dosyć tej psychozy, czy nerwicy. Jak zwał tak zwał. Gorsze od wszelakiej innej choroby. Czuję, że jestem strasznie chora, a nie jestem w ogóle. Czuję, że umieram, a tu całe życie przede mną. I najgorsze jest chyba to, że zdaję sobie sprawę, że te wszystkie dolegliwości są tylko urojone, ale mój mózg raczej nie chce tego pojąć. Jestem też chodzącym pechem i nie ma na to siły. Ostatnio łapię się na skrajnym pesymiźmie.
Nie mam siły. Nie daję rady psychicznie. Jest źle. Po prostu źle. I co z tego, że na codzień wydaje się być dobrze, jeżeli przychodzę do domu i pęka skorupa i wraca wszystko. Od nowa i od nowa. I nie umiem nad sobą zapanować. Źle się dzieje.
Dziękuję mamo, że dosadnie mi przypomniałaś, że "jak się jebie, to się jebie po całości".
Ciekawe, kiedy i czy to się skończy. I jak?
Mam jeden wolny wakat. Świeżutki, ostatnio wolny. Mogę kogś obdarzyć miłością. Wiadomość na miejcu.
Wariuję. Wariuję sama ze sobą. Pomocy.