Sobota. Ósmy luty, dwa tysiące dwudziesty rok. Godzina trzynaście po północy.
Nawet nie wiem kiedy to zleciało.
A kompletnie nic z tym nie robiłam.
Jest stabilnie.
Ugrzęzłam w przymarznięte ziemi.
Trzymam się stabilnie opuszkami palców.
Pod paznokcie wcieram kurz.