Marcelina
ur. 11.08.2016 r.
3530 g i 58 cm
Cieszymy się już sobą blisko 3 tygodnie. Nie jest idealnie, ale na pewno jest cudownie! Codziennie czaruje nas swoimi nieświadomymi uśmieszkami <3
Cieszę się, że ta ciąża w końcu się skończyła, bo miałam serdecznie dość :D Nie bałam się porodu, ja wręcz nie mogłam się go doczekać. I jak się okazało nie było tak źle ;)
Ok 23.30 dostałam pierwszych skurczy (oczywiście wtedy tego nie wiedziałam), były lekkie i nieregularne, więc się nie przejęłam. Od 2 skurcze się lekko nasiliły i zaczęły się pojawiać co 10-15-8-7-5 min, ale że nie były regularne co do minuty, również stwierdziłam, że to pewnie nie to :D Mąż wrócił z pracy o 4 i od razu chciał jechać do szpitala, ale kazałam mu iść spać, a ja sama latałam na trasie łóżko-łazienka z prędkością światła :D Jakoś po 5, gdy skurcze zrobiły się już dosyć uciążliwe i wiekszość z nich była co 7-5 min poszłam pod prysznic, a następnie zadzwoniłam do położnej, umówiłyśmy się na 6.15 w szpitalu. Ubrałam się, przygotowałam wszystkie dokumenty, obudziłam męża i ruszyliśmy. W samochodzie skurcze były już co 4 min, zaczęłam się bać, że nie zdążymy :D. Okazało się, że do szpitala dotarłam z 7 cm rozwarciem. O 6.30 podpieli mnie do KTG i zaczął się ten cholerny wywiad, który trwał wieczność! (z całego porodu chyba ten okres wspominam najgorzej). Po 7 przeszliśmy na porodówkę, położna przebiła mi wody, 20 min skurczy partych i nasza Księżniczka była już na świecie <3. Kilka dni po porodzie uświadomiłam sobie, że nawet nie pomyśłałam o żadnych znieczuleniach, ani innych pomocach, ale chyba po prostu nie miałam na to czasu :D Większość porodu i tak spędziłam w domu myśląc nad tym jak muszą boleć prawdziwe skurcze, skoro te "przepowiadające" są takie nieprzyjemne :D