Collegium Maius było uratowane, ale w ulicach Gołębiej i Wiślnej pożar szerzył się z niesłychaną szybkością.
[i]W pół godziny później ujrzeliśmy płomień na dachu [b]biskupiego pałacu[/b], a jednocześnie prawie na przeciwległej stronie ulicy Grodzkiej[/i] - pisała po latach Helena Modrzejewska, wówczas kilkuletnie dziecko - [i]Zdawało się, jakby całe miasto w kilku rogach naraz było podpalone. Popłoch był niesłychany.[/i]
Istotnie, zwłaszcza gdy z Wiślnej pożar przerzucił się na [b]Rynek, Bracką i Franciszkańską[/b].
[i]Ten dzień 18 lipca[/i] - pisał Ambroży Grabowski - [i]był prawie dniem sądu Bożego. Dym i płomienie osiadły nad całym miastem i zasłoniły przed wzrokiem całe niebo... Wicher szalał, niosąc palące się głownie, gonty, iskry i zasypując nimi dachy domów... i rozrzucając to zarzewie aż na pola od miasta odległe... płacz, krzyk, lament ludzi unoszących w popłochu co kto mógł z rzeczy swych pochwycić... wołanie ludzi ratujących: wody! wody![/i]
Pożar szalał, obejmując coraz to nowe gmachy. Od pałacu biskupiego zajął się [b]kościół Franciszkanów[/b] i spłonął w kilkanaście minut. Stąd ogień przeszedł na klasztor i [b]pałac Wielopolskich[/b].
Kościoły może by ocalały, jako kryte dachówką, ale żar od palącej się wokół masy domostw był tak wielki, że szyby w oknach pękały od gorąca i wówczas płomienie bez szkody wnikały do wnętrza, ogarniając suche drzewo ołtarzy i stall.
W płomieniach stanęły [b]ulice Bracka, Grodzka i południowa część Rynku[/b]. O powstrzymaniu ognia nie mogło być mowy. Ratowano tylko życie, z mienia zaś dokumenty, pieniądze, kosztowności i, ile sił starczyło, ubrania i ważniejsze sprzęty czy towary ze sklepów i składów.
[i]Na Rynku od Baranów aż do ulicy Grodzkiej - kanapy, krzesła, obrazy i inne ruchomości, pozwalane razem[/i] - pisał naoczny sprawozdawca [i]Czasu[/i].
Modrzejewska wspominała: [i]Mnóstwo ludzi wyległo na łąkę św. Sebastiana, ratując co kto mógł. Naraz ujrzeliśmy naszą biedną ciotkę, zziajaną, przelękłą. Jedną ręką wlokła za sobą pierzynę, a drugą przyciągała do piersi czule moją dużą lalkę. To wszystko, co w pomieszaniu ocaliła z pożaru.[/i]
A CO WY BYŚCIE RATOWALI Z POŻARU?
Porzucone domy, mieszkania, warsztaty, sklepy, pracownie płonęły jak jeden ogromny stos. Z Grodzkiej z domu na dom ogień przeszedł na [b]Szeroką (dziś plac Dominikański) i Stolarską - aż po Mały Rynek, przeskoczył na drugą stronę, na gmachy dominikańskie, na klasztor, kościół i wieżę kościelną; wdarł się w Poselską, dotarł do klasztoru i kościoła św. Józefa[/b].
Wciąż niesłabnący wiatr rzucił masę płonącego zarzewia przez Planty na drewniane domki za Nową Bramą przy ul. Polnej, zamieszkałe w większości przez rzeźników. Pochłonął je jak poprzednie i oparł się aż niemal u Starej Wisły.
Ten sam wiatr niósł całe chmary płonących papierów, szmat i odłamków. Ogromny słup rozgrzanego powietrza wzbijał te strzępy na olbrzymią wysokość. Później przetlałe karty, przeważnie z biblioteki dominikańskiej, z dobrze czytelnym tekstem, rozsypujące sie jednak w proch za dotknięciem, znajdowano w Wieliczce, a nawet znacznie dalej!
Z dachów i rynien padały ciężkie, wrzące [b]krople roztopionego metalu[/b]. Topiły się dzwony kościelne. Nowe pożary wybuchały znagła, niespodziewanie. Najgorsze podejrzenia wkradały się w serca ludzi mimo woli. Po mieście poszły najstraszniejsze pogłoski. Rozpalona wyobraźnia widziała już [b]zbrodniarzy, podkładajacych ogień[/b] na strychach i w sieniach domów. Domagano się sądów doraźnych i rozstrzeliwania podpalaczy na miejscu. Zatrzymano 35 podejrzanych osób.
Faktem jest, że klęska wyzwoliła zarówno najlepsze jak i najgorsze instynkty. Gdy jedni z poświęceniem, narażając życie, nieśli pomoc ratując miasto i obce nieraz mienie, inni korzystali z zamętu. Zaczęły się [b]kradzieże, a nawet napady i rabunki[/b].
Modrzejewska wspomina: [i] Matka moja przyszła na drugi dzień rano, zmęczona, ze śladami łez na twarzy. Jedyną rzeczą, jaką wyniosła z pożaru, była szkatułka, w której zamykała swe stare koronki, biżuterię i pieniądze. Gdy wyszła z nią na ulicę, jakiś człowiek potrącił ją tak gwałtownie, że upadła na bruk, on zaś wyrwawszy jej z rąk szkatułkę, uciekł. Wołania jej na nic się nie przydały, bo każdy był sobą zajęty.[/i]
Władze wojskowe na żądanie wielu mieszkańców wysłały na ulice silne patrole żołnierzy. Z kościoła Mariackiego dal uspokojenia powszechnego wzburzenia wyszła procesja, śpiewając [i]Pod Twoją Obronę[/i].
Pod wieczór siła ognia i wiatru złagodniała.
Ciąg dalszy jutro, a dziś zagadka związana ze zdjęciem, które przedstawia Pałac Biskupi.
[b]CO SPŁONĘŁO W PAŁACU BISKUPIM BEZPOWROTNIE?[/b]
Niedowjarek wczoraj chodził wokół tablicy pamiątkowej, aż wychodził :) Znajduje się ona na Kamienicy Hetmańskiej, w Rynku.