Stało się dnia [b]18 lipca 1850 roku[/b]...
Najpierw może rzut oka na ówczesne miasto. Kraków liczył 40 tys. mieszkańców i około 1700 budynków - w dużej części drewnianych. Zaś domy murowane miały mnóstwo drewnianych części: ganki, werandy, przejścia, poddasza, schody, drabiny, a przede wszystkim [b]dachy[/b]. Nawet Sukiennice były kryte gontami!
Takie gonty, wysuszone przez letnie upały, z biegiem lat stawały się niezrównanym materiałem łatwopalnym, a silny wiatr był w stanie przenosić palące się strzępy z jednego dachu na drugi.
Najczęściej ubezpieczano właśnie górną część kamienicy: dach, poddasze i górne piętro. Po roku 1846 - kiedy to nastały ciężkie czasy dla krakowskiego handlu i rzemiosła w związku z wcieleniem Krakowa do austriackiego obszaru celnego - większość właścicieli domów w ogóle [b]zaniechało wpłacania rat asekuracyjnych[/b].
A środki ostrożności zupełnie lekceważono. Na strychach gromadzono niesłychane rupiecie, schody oświetlano świeczkami czy latarniami, a miasto [b]nie miało stałej straży pożarnej[/b]. Zaledwie kilku ludzi było obeznanych z użyciem sikawek pożarniczych, których było niewiele, miały po kilkadziesiąt lat i były nadwyrężone ciągłą łataniną.
Wodociągów miasto nie miało zupełnie, a studnie miejskie były zaniedbane i szybko brakowało w nich wody, którą musiano dowozić z Rudawy i z Wisły.
I w takich właśnie warunkach nadeszło [b]upalne lato 1850 roku. Był czwartek 18 lipca[/b]. Około południa ze strażnicy na Wieży Mariackiej rozległ się sygnał pożaru.
Paliły się [b]młyny nad Rudawą przy końcu ulicy Krupniczej - zwane Dolnymi lub Rządowymi[/b].
Dwaj robotnicy - młynarz i kowal - chcąc rozgrzać obręcz żelazną rozpalili ogień w izbie czeladnej we młynie. Od ognia zajęły się kliny drewniane, suszone w kominie. Takich klinów używano w młynach wodnych.
Gdy ukazał się płomień, robotnicy w pierwszej chwili zdołali zalać go wodą i przytłumić. Lecz wkrótce ogień buchnął ze zdwojoną siłą i tym razem wszelkie wysiłki opanowania pożaru były już daremne. [b]Młyny stanęły w płomieniach[/b].
Od nich zajął się sąsiedni dom, należący do jakiegoś sadownika, gdzie na poddaszu złożono suche orzechy włoskie. Na nieszczęście dął silny wiatr północnozachodni. Niósł palące się kawałki orzechów na sąsiednie dachy.
[i]Nieszczęśliwe te orzechy stały się prawdziwymi posłannikami piekła[/i] - opowiada J. Louis w [i]Przyczynie pożaru[/i], wyjaśniając, że po przepaleniu stawały się one rodzajem lekkiego węgla drzewnego, a niesione wiatrem odegrały rolę pocisków zapalających.
Zanim nadjechała straż z sikawkami, płomień ogarnął kilka domów po przeciwnej stronie Rudawy i ulicy Krupniczej. Z miasta biegli tłumnie ludzie, wiadrami zalewano ogień, a siekierami rozrywano i zrzucano dachy - to był ówczesny sposób prewencji - te jeszcze niezapalone dachy zrzucano, by uniknąć rozprzestrzeniania się pożaru.
Ogień szerzył się jednak niesłychanie szybko i [b]w niespełna pół godziny spłonęło 9 domów[/b]. Mieszkańcy uszli z życiem, ale nie zdołali uratować prawie niczego.
Gdyby krakowska straż pożarna była należycie zorganizowana... gdyby mieszkańcy bardziej przestrzegali przepisów przeciwpożarowych... gdyby...
... nieszczęście 18 lipca ograniczyłoby się do młynów i tych 9 drewnianych domów przedmiejskich. W istocie wydawało się, że ogień - strawiwszy wszystko, co miał po drodze - wkrótce wygaśnie zupełnie. Nie zauważono wcale, że tymczasem gwałtowny [b]wiatr przerzuca zarzewie przez ogrody i Planty w stronę miasta[/b].
Od płonących żagwi zajął się wkrótce drewniany dach [b]kamienicy Bartynowskiej[/b], u zbiegu ulicy Gołębiej i Plant. Płomień niesiony wiatrem przerzucił się na sąsiednie zabudowania. Z tą chwilą los całej części miasta leżącej na linii wiatru był już całkowicie przesądzony.
Pożar niszczącą falą szedł wzdłuż Plant, ogarniając [b]Drukarnię Uniwersytecką, kościół unicki św. Norberta i ulicę Wiślną[/b], gdzie wkrótce stanęły w płomieniach Szkoła Techniczna i wysoka kamienica [i]Pod Zającem[/i], rozrzucając snopy iskier na sąsiednie dachy.
Z drugiej strony płomień, wspinając się po dachach, pojawił się nagle, ku powszechnej zgrozie, na dachach [b]Biblioteki Jagiellońskiej[/b]. Uczniowie Uniwersytetu, pod wodzą bibliotekarza Muczkowskiego i profesorów Kuczyńskiego i Pola, ogromnym wysiłkiem zdołali ocalić gmachy uczelni, zalewając i tłumiąc płomienie i zrzucając w dół sąsiednie drewniane dachy.
[b]Zapierający dech w piersiach ciąg dalszy nastąpi...[/b]
Zagadka:
[b]GDZIE W KRAKOWIE ZNAJDUJE SIĘ TABLICA UPAMIĘTNIAJĄCA TEN WIELKI POŻAR?[/b]
********
Za wczorajszą zagadkę brawo Niedowjarek! Był pierwszy! Na moście istotnie przypieczętowano połączenie Podgórza z Krakowem :)