jedna paranoja nakręca drugą. wszystko utyka jak na złość coraz głośniej. nuci mi w uszach zgwałcony szum morza, którego nigdy nie zdażylam zbyt dokladnie zapisać, mimo czkającej w kieszeni maszyny do pisania znalezionej pod kołyską. wszystkie kartki pamięci mimo przypaleń, plam soku z czereśni i nadgryzień zębem czasu leżą mrugając gwałtownie. przeważnie w najmniej odpowiednim momencie. kartki wychylające się ukradkiem, przez nienaoliwione zawiasy. czerwieniące się z kazdym porankiem budzącym się u moich stóp i kazdym zachodem blednącym w mojej dłoni. prawie zawsze otwartej.