A więc zebranie konia jest dziecinnie proste!
Z resztą pewnie większość młodocianych "trenerek", czytając moje poprzednie wywody na ten temat, pomyślało "pffff... przecież ja to wszystko wiem!"
No ja też wiem i wszyscy wiedzą, ale jakoś niewiele to zmienia. Każdy o piramidzie ujeżdżeniowej słyszał.
Ale od znajomości teorii do umiejętności zastosowania w praktyce jest jeszcze bardzo daleko.
W zasadzie wszystko zostało już powiedziane. Lecimy po kolei:
Rytm.
Rozluźnienie.
Kontakt.
Impuls.
Wyprostowanie.
Zebranie.
I gotowe J
No dobra, może trochę bardziej szczegółowo...
Rytm i rozluźnienie.
Najpierw należy nauczyć konika poruszania się w trzech chodach w regularnym rytmie i rozluźnieniu.
"Phhhii! Dziecinada..." - pomyślały pewnie teraz "trenerki".
A może jednak by sprawdzić czy umiemy dojść chociaż do tego etapu? Jak? Przy pomocy tzw. ćwiczenia żucie z ręki.
Pewnie każdy o nim słyszał. A chodzi w nim o to, żeby poruszać się np. kłusem i stopniowo wydłużyć wodze, a potem je spowrotem zebrać. Koń w momencie oddawania wodzy powinien wyciągać głowę w dół i do przodu, a w momencie zbierania powrócić do poprzedniego ustawienia, bez zmieniana chodu, rytmu i tempa.
Nie chodzi o nagłe rzucenie wodzy i nie o to, żeby koń nagle zanurkował nosem w dół.
Koń ma tyle się wyciągnąć w dół ile my mu dajemy w danym momencie, wodze mają pozostać tak samo napięte.
Nie wychodzi? Uups...
A to dlatego, że nawala kontakt. Który w skali ujeżdżeniowej jest niby kolejnym etapem, ale koń powinien być już wcześniej wstępnie ustawiony na pomoce.
(Poza tym oczywiście "trenerkom" nawala dosiad, ale na temat tego jak siedzieć w siodle, żeby co najmniej nie przeszkadzać, nie będę się teraz rozwodzić.)
Kontakt.
Co się kryje pod tym magicznym pojęciem? Otóż nie tylko kontakt w sensie połączenia ręki z pyskiem konia. Prawidłowy kontakt składa się w 60% z działania dosiadu, w 30% z działania łydek i tylko 10% wodzy.
Prawda jest taka, że stosujemy pomoce jakby... odwrotnie.
To znaczy, że koń nie jest tak naprawdę ustawiony na pomoce i nie akceptuje ich w pełni.
Jeśli ktoś jest pewnien, że zaliczył rytm i rozluźnienie, to musi być też pewnien, że jest w stanie wpłynąć na skrócenie i wydłużenie kroków konia w obrębie tego samego chodu, za pomocą głównie dosiadu i łydek.
Nie chodzi o to, żeby koń leciał kłusem lub galopem, szybciej lub wolniej, w zależności od tego na ile zaciągamy i zwalniamy ręczny.
Jak sprawdzić, czy koń w pełni akceptuje pomoce i czy stosujemy je prawidłowo?
Zobaczyć czy jesteśmy w stanie wydłużyć i skrócić stęp przy pomocy wyłącznie dosiadu. Potem to samo w kłusie ćwiczebnym i galopie.
Zobaczyć czy koń właściwie interpretuje działanie łydek. Jeśli na przyłożenie łydki zaczyna tylko lecieć szybciej (lub nie reagować wcale), to źle.
Łydka nie może oznaczać tylko "wio" , ale musi mieć też działanie przesuwające i wstrzymujące.
Pewnie nie wychodzi, więc teraz trzeba przez sto lat ćwiczyć przejścia. Najpierw przejścia między jednym chodem a drugim, potem przejścia w obrębie danego chodu, czyli dodawanie i skracanie.
Po stu latach przechodzimy do kolejnego etapu.
Impuls.
To znaczy, że koń na nasze działanie dosiadu i łydek ma reagować co raz bardziej dynamiczną akcją zadu.
Czyli energicznie odpychać się tyłem, wkraczać nim co raz głębiej pod siebie i nabierać co raz większej lekkości przodu.
A w tym celu, trzeba być w stanie toczyć dwie zupełnie osobne, ale odbywające się w tym samym czasie rozmowy: dosiadu i łydek z zadem/tyłem konia, i wodzy/ręki z przodem konia.
(ciąg dalszy w kolejnej notce)