"Aleksander Leleczenko, pragnąc uchronić młodych elektryków przed bezużytecznym przebywaniem w strefie wysokiego skażenia promieniotwórczego, osobiście trzykrotnie wchodził do hali elektrolizy, aby wyłączyć zawór dopływu wodoru w awaryjnych prądnicach. Gdy wziąć pod uwagę, że ta hala znajduje się w pobliżu zwałowiska gruzu, gdzie szczątki paliwa i grafitu emitują od 5 do 15 tysięcy rentgenów na godzinę, można docenić męstwo tego 50-letniego człowieka, który z własnej woli chronił swych młodszych kolegów. Brodząc po kolana w radioaktywnej wodzie, sprawdza stan instalacji elektrycznej, starając się wyłączyć pompy zasilające w wodę układ chłodzenia... Otrzyma łącznie dawkę 2500 radów, wystarczającą, by zabić 5 osób. Niemniej jednak po udzieleniu pierwszej pomocy w lecznicy w Prypeci, gdzie wstrzyknięto mu surowicę, Leleczenko natychmiast wraca do reaktora i pracuje tam jeszcze przez kilka godzin... Umrze po strasznych męczarniach w Kijowie"